Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
Julian Tuwim

Kanał

Lubię spływy kajakowe, naprawdę. Nie przeszkadza mi nawet pływanie po jeziorze, wiem czym to pachnie i jak się decyduję, wiem, że trzeba będzie machać. Coś za coś. Na rzece jest inaczej - można liczyć na niosący nurt, czasem trzeba kajak przenieść, powalczyć z wodą, ale można też odpocząć, zjeść, napić się, pogadać z załogą, pooglądać zmieniający się krajobraz. No właśnie. Pod warunkiem, że nie wpuścisz się w kanał…


Czarna Hańcza i Kanał Augustowski, dzięki opowieściom dziadków, zawsze jawiły mi się jako piękny, mityczny kawałek przyrody, z pogranicza bajki i dawno minionego świata. Nie zadawałam więc pytań, kiedy zapadała decyzja o spływie. Nie zadawałam ich nawet przez trzy kolejne dni, kiedy lało z nieba. Taki mamy klimat. Jednak kiedy przyszło pokonać kilkanaście kilometrów niezmiennego obrazu, prostego jak drut Kanału Augustowskiego, widzianego przez strugi deszczu z nieba i chlapiących wioseł, skutecznie zmył się obraz zbudowany w dzieciństwie. Nawet widoczne na horyzoncie zakręty okazywały się złudzeniem, za nimi był znowu kanał.