Nie mogłam się oprzeć, naprawdę nie mogłam. Jednak tym razem
rzecz nie dotyczy pięknych krajobrazów, klasycznych form charakterystycznych dla
danego regionu, ciekawostek historycznych, uroków zakątków i zaułków, ani
innych atrakcji, na których zawsze zawieszam oko...
Tym razem moje oko nie mogło zawisnąć na jednym elemencie na
dłużej z powodu natłoku form architektonicznych, kolorów i ogólnie panującego
chaosu estetycznego. Choć słowo „estetyczny” w ogóle nie powinno się pojawić w
kontekście tego miejsca.
Ale do rzeczy. Trafiłam tam z przypadku – firma z którą
współpracuję, po prostu zarezerwowała mi nocleg. Chodzi mianowicie o hotel,
którego nazwę i lokalizację litościwie pominę. A może powinnam podać, żeby
ostrzec nieświadomych estetów szukających awaryjnego noclegu? Dodam, że z zewnątrz
nic właściwie nie zapowiada tego, co zastaniemy po wejściu do środka. No może dwa
lwy przed schodami i kolumny przylepione do budynku o formie bloku z wielkiej
płyty. Ale czy to nie jest przypadkiem powszechne „upiększanie” klocków w tym kraju? Nihil novi.
Przejdźmy się więc po tym przybytku. Otoczenie niekoniecznie, ale brama jest imponująca, tak na dobry początek.
Dalej restauracja, hol, bar...
Detale – właściwie całość składa się z detali, to swoista
mozaika detali
Główne schody i korytarze, ups, uwaga na okno na końcu.
Korytarze i wystrój pokoju
Główne wejście – trzeba dodać, że zielonkawy marmur na kolumnach to
zwykła plastikowa okleina… Nic dodać, nic ująć. Nadal jestem w szoku. A kelner,
który podawał śniadanie próbował zabawiać mnie i koleżankę suchymi dowcipami.