Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
Julian Tuwim

Uwaga! Ostrożnie!


Nie mogłam się oprzeć, naprawdę nie mogłam. Jednak tym razem rzecz nie dotyczy pięknych krajobrazów, klasycznych form charakterystycznych dla danego regionu, ciekawostek historycznych, uroków zakątków i zaułków, ani innych atrakcji, na których zawsze zawieszam oko...

Tym razem moje oko nie mogło zawisnąć na jednym elemencie na dłużej z powodu natłoku form architektonicznych, kolorów i ogólnie panującego chaosu estetycznego. Choć słowo „estetyczny” w ogóle nie powinno się pojawić w kontekście tego miejsca.

Ale do rzeczy. Trafiłam tam z przypadku – firma z którą współpracuję, po prostu zarezerwowała mi nocleg. Chodzi mianowicie o hotel, którego nazwę i lokalizację litościwie pominę. A może powinnam podać, żeby ostrzec nieświadomych estetów szukających awaryjnego noclegu? Dodam, że z zewnątrz nic właściwie nie zapowiada tego, co zastaniemy po wejściu do środka. No może dwa lwy przed schodami i kolumny przylepione do budynku o formie bloku z wielkiej płyty. Ale czy to nie jest przypadkiem powszechne „upiększanie” klocków w tym kraju? Nihil novi.

Przejdźmy się więc po tym przybytku. Otoczenie niekoniecznie, ale brama jest imponująca, tak na dobry początek.


Dalej restauracja, hol, bar...


Detale – właściwie całość składa się z detali, to swoista mozaika detali



Główne schody i korytarze, ups, uwaga na okno na końcu.



Korytarze i wystrój pokoju


Główne wejście – trzeba dodać, że zielonkawy marmur na kolumnach to zwykła plastikowa okleina… Nic dodać, nic ująć. Nadal jestem w szoku. A kelner, który podawał śniadanie próbował zabawiać mnie i koleżankę suchymi dowcipami.