Tak... to są jedne z lepszych wypadów
na łono natury. Piszę są, bo mam nieśmiałą nadzieję, że będą
nadal.
Grądy – kolejna wieś w moim
katalogu pt. „zapomniana przez Boga i ludzi”, chociaż tzw.
daczowi turyści niestety powoli ją odkrywają. Na szczęście jest
ich tam jeszcze stosunkowo niewielu, a i ode wsi odsunięci nieco,
więc nie przeszkadzają.
Wracając do rzeczy, Grądy to wieś w
moim mniemaniu wszystkomająca. Jest las, jezioro, są pola, gruntowe
drogi - do osady prowadzi tylko jeden asfalt i tam się kończy, co
oznacza tylko jedno – motoryzacja wyłącznie lokalna, jest spokój
i cisza. Teren interesujący, pofałdowany, więc widok niemonotonny.
No i ten domek! Przebudowany stary
chlew i na wpół zdziczały (z braku czasu) ogród w stylu
łąkowo-polnym. Śniadania pod jabłonką, obiady i kolacje zresztą
też.
Nudy? Ależ skąd! W czasie ostatniego
mojego tam pobytu nie nudziłam się wcale. Progenitura sztuk dwie,
własna i wypożyczona, zajęła się ku mej uciesze sobą nawzajem.
Gospodyni rzuciła się z obłędem w oczach i z sekatorem w dłoni
między wszelkiej maści krzewy, które niegdyś sadziła, a chwasty
je bezczelnie co roku zarastają. Ja za to, mogłam się oddać
jednej z moich ulubionych czynności, czyli rąbaniu starych konarów
i gałęzi nazbieranych przez lata i paleniu ich w ognisku razem z
kupą chwastów, które je przez ten czas obrosły. Niestety ku
pewnemu niezadowoleniu sąsiadów, z powodu dymu... Ale przecież na
wsi jesteśmy!