Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
Julian Tuwim

XIX-wieczny chlew pilnie kupię!

Tak... to są jedne z lepszych wypadów na łono natury. Piszę są, bo mam nieśmiałą nadzieję, że będą nadal.
Grądy – kolejna wieś w moim katalogu pt. „zapomniana przez Boga i ludzi”, chociaż tzw. daczowi turyści niestety powoli ją odkrywają. Na szczęście jest ich tam jeszcze stosunkowo niewielu, a i ode wsi odsunięci nieco, więc nie przeszkadzają.


Wracając do rzeczy, Grądy to wieś w moim mniemaniu wszystkomająca. Jest las, jezioro, są pola, gruntowe drogi - do osady prowadzi tylko jeden asfalt i tam się kończy, co oznacza tylko jedno – motoryzacja wyłącznie lokalna, jest spokój i cisza. Teren interesujący, pofałdowany, więc widok niemonotonny.



No i ten domek! Przebudowany stary chlew i na wpół zdziczały (z braku czasu) ogród w stylu łąkowo-polnym. Śniadania pod jabłonką, obiady i kolacje zresztą też.
Nudy? Ależ skąd! W czasie ostatniego mojego tam pobytu nie nudziłam się wcale. Progenitura sztuk dwie, własna i wypożyczona, zajęła się ku mej uciesze sobą nawzajem. Gospodyni rzuciła się z obłędem w oczach i z sekatorem w dłoni między wszelkiej maści krzewy, które niegdyś sadziła, a chwasty je bezczelnie co roku zarastają. Ja za to, mogłam się oddać jednej z moich ulubionych czynności, czyli rąbaniu starych konarów i gałęzi nazbieranych przez lata i paleniu ich w ognisku razem z kupą chwastów, które je przez ten czas obrosły. Niestety ku pewnemu niezadowoleniu sąsiadów, z powodu dymu... Ale przecież na wsi jesteśmy!