Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
Julian Tuwim

Republika Pińczowska: Odpoczynek w Młodzawach


Po każdym dniu intensywnego zwiedzania bliższych i dalszych okolic Pińczowa, nadchodził czas na zasłużony relaks. A przecież nie ma nic lepszego niż odpoczynek na łonie natury.
Mieszkaliśmy we wsi Młodzawy Duże, u bardzo miłych ludzi w gospodarstwie agroturystycznym. Takim prawdziwym, a nie tylko z nazwy. Były kury i kurczaczki, psy i kaczki, rybki w stawie, krowy, świnie oraz koń. Nie byle jaka atrakcja dla naszych miejsko-podmiejskich dzieci.
Sama wieś leży kilka kilometrów od Pińczowa, typowa ulicówka ciągnąca się wzdłuż drogi, a na tyłach zabudowań, za łąkami, Nida.

Właśnie rzeka i opuszczone stawy rybne były celem naszych wieczornych spacerów. Wystarczyło wyjść z domu i skierować się na drogę na grobli wiodącą doliną Nidy, przez pola i łąki, hen jakieś dwa kilometry. Przed samą rzeką zaczynało się byłe gospodarstwo hodowli ryb – kilka ogromnych stawów. Częściowo bez wody, częściowo z wodą. Ale stawy to tylko punkt na mapie. Nam chodziło o wieczorne koncerty mieszkającej tam fauny. Żaby, kumaki, świerszcze i mnóstwo, mnóstwo ptaków.


Pewnego razu usłyszeliśmy, dziwne, bardzo donośne, pojedyncze odgłosy. Przypominało to dźwięk dmuchnięcia w pustą butelkę. Co jakiś czas można było usłyszeć serię dwóch do czterech takich głosów, które niosły się po całej dolinie. Podchodząc bliżej stawów, odróżniliśmy już inne odgłosy – najpierw coś w rodzaju szybkiej czkawki, zapowietrzania się, po której następowało bardzo niskie, dłuższe, donośne „buuuu....”. Zaaferowani wróciliśmy do domu i opowiedzieliśmy historię naszym gospodarzom. Okazało się, że taki głos wydaje ptak bąk. Niektórzy porównują go również do ryku krowy...