Gdzieżby tu spędzić majówkę? - zaczęłam się zastanawiać w
połowie kwietnia. Warunki były dwa: ma to być okolica zupełnie mi obca, dotąd
nieodwiedzona, po drugie nieoblegana przez hordy majowych turystów. Z obu
powodów w przedbiegach odpadły Bieszczady i wszystkie inne góry, Mazury,
Roztocze, Podlasie, okolice dużych miast w promieniu 70 km oraz morze. Uff... zostały dwie opcje – wyjazd gdzieś w
zachodniopomorskie lub Dolina Nidy. Zwyciężyła ta druga. Tym samym daje
początek cyklowi o lokalnych kuriozach, rarytasach i atrakcjach.
Wobec tego trzeba zasięgnąć języka co tam jest ciekawego,
czyli podłączam się do sieci. A w sieci pod hasłem „Dolina Nidy“ sporo, ale – o
zgrozo! - tego czym każdy Polak remontuje swój dom. Wrzucam więc kolejne hasło
„Ponidzie“. Jest lepiej, jednak tylko nieznacznie. Trochę rozproszonych informacji,
brak strony poświęconej okolicy. Chyba włodarze województwa świętokrzyskiego
zapomnieli o swoich południowych rubieżach...
Zbór Ariański |
Był to jednak dla mnie optymistyczny znak, że na miejscu
zastanę absolutny brak kiełbaskowo-straganowych atrakcji i nie pomyliłam się,
no prawie, ale o tym następnym razem. Niestety brak promocji regionu oraz brak turystów przekłada się na niewielką liczbę ofert noclegów na łonie natury,
czyli na wsi. Jedynie Busko Zdrój oferuje, jak to się mówi, szeroki wachlarz
ofert noclegowych. Z tym że większość to pokoje w tradycyjnych słupkach
polskich epoki Gierka lub współczesnych domach z pustaka szumnie nazywanych
willami.
W końcu padło na wieś położoną kilka kilometrów od
Pińczowa, nad Nidą, a jakże! Plan był prosty – spędzić tu kilka dni, robiąc wycieczki po
okolicy bliższej i dalszej.
Jadąc od strony Warszawy można zaobserwować ciekawe
zjawisko, mianowicie spora część użytkowników drogi krajowej nr 7, teraz S7,
odpada z trasy w okolicach Gór Świętokrzyskich. Pozostali mkną dalej, zapewne
na weekend do Krakowa lub Zakopanego. My „odpadliśmy” zaraz za Kielcami i od
razu zaczęło się robić interesująco. Mimo, że góry zostały spory kawałek za
nami, a naszym celem była w końcu DOLINA, teren okazał się być arcyciekawy.
Okolice Nidy to nie tylko meandry rzeki, to przede wszystkim górki, pagórki,
garby, wzniesienia, płaskowyże i wąwozy lessowe, skały i urwiska, ale też
mokradła, łąki i szuwary. Jednym słowem wszystko czego dusza zapragnie.
Okazało się, że atrakcji w postaci zabytków i cudów
natury jest tyle, że przez te kilka dni ledwie liznęliśmy Republikę Pińczowską
i okolice.
Sam Pińczów jest miasteczkiem „wszystkomającym”. Leży z
jednej strony nad Nidą, z drugiej opiera się o Garb Pińczowski. Ma nieduży
zalew, przyjemny rynek z parkiem i fontanną oblegany codziennie przez tłumy
mieszkańców, sporo zabytków, w tym unikatową synagogę i stację lokalnej kolejki
wąskotorowej. Nieźle jak na miasteczko, które ma 11 tys. mieszkańców. No i dało
nazwę Republice, która utworzyła się na przełomie lipca i sierpnia 1944 r,
kiedy lokalni partyzanci wyzwolili spod okupacji niemieckiej obszar o
powierzchni ponad 1000 km2.
Republika leży na terenie dawnego państwa Wiślan, stąd w
jej obrębie kilka grodów z największym grodziskiem w Stradowie.
Republikę przecina też „szlak architektury drewnianej”, o
czym świadczą liczne tabliczki przy drogach. Próżno jednak szukać drewnianych
wsi… Z dawnej zabudowy zostały chyba tylko kościoły. Ale wsie są zadbane i
czyste, często całe z czerwonej cegły.
Gdy skierujemy się na wschód i przekroczymy granice
Republiki, trafimy do Buska Zdroju – miejsca odwiertów wody piekielnej o
zapachu zgniłego jaja, za to z przepięknym parkiem zdrojowym.