Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
Julian Tuwim

Tahkuna


Pomniki, monumenty, obeliski, statuy, tablice i głazy pamiątkowe roją się wokół nas. Konia z rzędem temu kto nie tylko wymieni, ale i zgadnie czemu lub komu poświęcone są te artefakty małej lub całkiem sporej architektury, które mija na co dzień.  A czy którykolwiek z nich zwraca uwagę swoją formą, a może zapadł szczególnie w pamięć?
Szwendam się po Polsce i nie tylko od dawien dawna, łażę po dziurach i spaceruję po wielkomiejskich ulicach. Mijam te „uwieczniacze” pamięci i… jakoś nie pamiętam czemu są poświęcone. Czasami przez prasę przeleje się fala artykułów i komentarzy na temat jakiegoś nowego pomnika. Głosy „za” drą koty z głosami „przeciw”, szacowne autorytety próbują znaleźć złoty środek lub wręcz przeciwnie chwalą wniebogłosy lub mieszają z błotem autorów tych dzieł. A potem wszystko przycicha i w większości przypadków mało kto pamięta o kolejnym postawionym lub zaniechanym monumencie. Dla szarego przechodnia staje się on najwyżej punktem orientacyjnym w terenie albo tematem rodzinnych rozmów przy niedzielnym obiedzie.

Mam wrażenie że Polska przoduje w stawianiu wszystkiego i wszystkim, a niektórym w szczególności. Kiedyś były to wota pamięci demonów historii Naszego Wielkiego Sąsiada. Teraz mamy własne demony, a stare postumenty są co najwyżej aktualizowane i prostowane w swej poprawności polityczno-historycznej przez dodanie kilku nazw lub słów. I tak przejeżdżam przez kolejne miasta i miasteczka i mijam dziesiątki i setki tablic i pomników ku czci i pamięci i nie pamiętam komu i po co.

Pewnego jednak dnia dojechałam na sam północny czubek estońskiej wyspy Hiuma. Cel – latarnia kupiona przez Rosjan w 1871 r. na światowej wystawie w Paryżu. Jednak to nie latarnia zapadła mi w pamięć.
Idąc drogą od wsi Tahkuna latarnię widać z daleka. Stoi na piaszczysto-kamienistym cyplu, wokół lasy, a obok jedynie drewniany dom latarnika. Mimo słońca wyłażącego co pewien czas zza chmur jest wietrznie i chłodno. Kiedy podeszliśmy już do latarni zaraz za nią nad samym brzegiem dostrzegłam inną budowlę. Kilka rur tworzących coś na kształt wieży z jedną wiszącą po środku. Podchodząc bliżej orientuję się że to pomnik. Ale tak na odludziu? Na łysym, wietrznym brzegu gdzie diabeł mówi dobranoc? Dla kogo, po co, czemu tutaj?

Wszystko wyjaśnia nieduża tabliczka – pomnik ofiar z promu Estonia, który zatonął w 1994 roku. A na końcu wiszącej rury jest dzwonek kapitański, można nim zadzwonić. Prostota, prostota i jeszcze raz prostota. A dlaczego w tym miejscu, bo jest to najbliższy punkt od miejsca katastrofy.